Ferkownia

Ku pogodzie ducha i powszechnej szczęśliwości!

2014-05-20

Wyrzucanie książek - Prolog

Po rodzicach i po własnym życiu odziedziczyłam sporą bibliotekę. Liczne przeprowadzki doprowadziły do równie licznych zgonów niektórych woluminów, niemniej pokaźna ilość się zachowała. Policzyłam, że dostępnych mam około 50 mb najrozmaitszych lektur. Policzmy. Mam na półkach kucusie, których wchodzi 3 na 1 cm, a mam tomiszcza z siedmiocentymetrową talią i niebagatelnym wzrostem. Niejako bibliotecznych spasionych sarmatów obok wiotkich welinowych dam. Załóżmy, że przeciętny mój wolumin zajmuje ok 2-3 cm. Ergo daje nam to  p r z e c i ę t n i e  30-50 książek na mb. 1,5-2,5 k książek. Podręcznych lektur, przyjaciół z dzieciństwa, przyjaciół z liceum, druhów ze studiów i dorosłego życia.
Jednakowoż zważywszy ciasnotę na półeczkach postanowiłam nieco przewietrzyć zasoby. Powzięłam postanowienie, że każdy tom ujmę w mą krzepka robotniczą dłoń, przeczytam, albo choć przejrzę, jeśli lektura byłaby zbyt bolesnym doświadczeniem.
I oto... i oto! Tadam!

Pozycja pierwsza:

W kręgu Sobótki, Wydawnictwo "Śląsk", Katowice 1962

Opis fizyczny - solidnie wydany wolumin, format B5, twarda płócienna oprawa, kolorowa obwoluta z kredowego papieru. Cena - 20,-.

Kategoria: R jak Rodzice (w sensie źródła nabywczego)

Od potępienia ratuje ich to jedynie, iż z tyłu na obwolucie widzę pieczątkę "WYGRANA LOTERYJNA". Mam więc nadzieję, bo zapytać ich już od dawna nie sposób, że wpadła w ich ręce przypadkowo, na jakimś miłym zakładowym pikniku, lub na kiermaszu szkolnym.

Książka mieni się być, cytuję "poezją i prozą o Dolnym Śląsku".

Rozumim, my wszystko rozumim, jakoś trzeba było tę tożsamość budować na zachodzie. I nawet jest tam kilka fajnych rzeczy, Parę stron Jasienicy (Śląsk w zaraniu dziejów), wyimek z Zofii Kossak (Legnickie pole), kilka dolnośląskich pieśni ludowych (myślę, czy je wydrzeć z książki i sobie zostawić, czy oddać na całopalenie z resztą). Potem następuje sławienie tego pięknego daru, jaki nam ofiarował wspaniałomyślny Stalin, w porozumieniu z drogimi aliantami:
Kilka cytatów:
A tam, zdjęcia wstawię, jeszcze by mnie kto o stronniczość posądził i dopisywanie od siebie różności!


Ach, ten gorący Prezydent Bierut! Ach, ten kierujący natarciem generał Świerczewski! Aż dreszcze ekscytacji człowieka przechodzą! Chciwe czynu ręce walące tłumnie do Lublina!


 To o inwalidach, to chyba ktoś z ZUS przeczytał całkiem niedawno...

Są tam i rzeczy godziwe i ciekawe, ale dostępne w innych źródłach. Szalę decyzji o defenestracji lektury przeważył wstęp:


Nie znalazłam naprędce kontekstu wypowiedzi, przypisywanej Arturowi Górskiemu, jako to wioska na zachodzie ważniejsza od powiatu na wschodzie, nie sądzę jednak, by kontekst dotyczył Polski pojałtańskiej, prędzej Polski z czasów, gdy nikomu nie zaświtało nawet w głowie, jak zręcznie, skutecznie i bezlitośnie można nas obrać z terytorium, zabytków i tożsamości w każdym jej aspekcie.
Książka jest dostępna dla koneserów tydzień po publikacji wpisu, potem zrobię z niej jakieś dzieło sztuki lub unicestwię ją!
Aloha, mili moi!

2012-11-26

21. Hołd pruski

Oddaję wszem tym kobietom dzielnym, które potrafią regularnie pisać na blogu. Regularnie wrzucać zdjęcia. Regularnie dzielić się swymi wszelakościami. Wielkie jesteście!!! (tu następuje hołd i minuta ciszy po nim).

W Ferkowisku jak z murzynem na zebrze - pojawiam się i znikam. Tonem dygresji - dowcipem tym zarzucał się cały mój licealny świat, nikomu nie szemrało, że jesteśmy niepolitycznyminiepoprawnymi terrorystami! A hic et nunc szykowano by już pewnie całej IVa naszego solidnego LO zaciszne cele w bliskim sąsiedztwie słynnego pana adiunkta! Zastanawiam się też, jak wyglądałaby w dzisiejszej perspektywie sprawa bezpieczeństwa narodowego a petardy, które z bratem kunsztownie produkowaliśmy z cukru, saletry i zakrętek z półlitrówek po wódeczce. Jest jeszcze mnóstwo dalszych spraw mrocznych i bolesnych. Podpalane woreczki, które z czwartego piętra bloków z wizgiem kapały, płonąc, na wiszące poniżej pranie, trawnik, przebiegającego pieska... Kot, w średniowieczu naszej świadomości i epoce kamienia łupanego empatii wrzucany w prześcieradło i kręcony pod hasłem "Czaruś na kosmonautę!" Czas straszliwy, a jakże słodki! Lecz włos siwieje i rodzą się refleksje. Kotu bym już tego nie zrobiła, resztę jak najbardziej, wraz z jakąś grubą niepoprawnością polityczno-rasową.
Asumpt do powyższych wynurzeń dała mi ostatnia zawierucha nad GMO. I medialne natrętne pokazywanie, jak to lud głupi nic o GMO nie wie, a protestuje!

Ja też nie wiem, WIĘC napiszę.

W GMO nie chodzi o zdrowie, nie chodzi o tańszą żywność. Nie chodzi o żadne dobro ludzkości, i pragnienie, by jej zapewnić tanią pyszną karmę. Cywilizowany świat żre na potęgę, dużo więcej niż jest mu potrzebne (tu skłaniam ze skruchą głowę posrebrzoną nad mą glikemią niewłaściwą o poranku, i macam sobie z łezką w oku zwój sadła okołopępczanego!). Żremy ścierwo, bo jest go pełno wokół a rozbuchany marketing obiecuje nam wspaniałe nowe życie, jeśli tylko będziemy  w y s t a r c z a j ą c o   d u ż o   konsumować, w tym karmy padliniastej, milion razy przerobionej z rogów-racic-pazurów. A potem ufarbowanej, uzapachowionej, posolonej, posłodzonej i pięknie opakowanej.

W GMO chodzi tylko i wyłącznie o pieniądze.
Polecam Waszym oczom i umysłom film, który przypadkowo obejrzałam kilka lat temu na Canal+, The World According to Monsanto. Mam nadzieję, że jest dostępny gdzieś w sieci, nie sprawdzałam.
Film uprzytomnił mi jedną rzecz - once GMO = always GMO. I nie chodzi tu o GMO w jedzeniu, a przynajmniej nie to jest clue naszej historyjki.

Grzebiemy w procesach, których struktury nie znamy, zbyt są złożone; dokonuje się w imię Króla Zyska manipulacji, które są nieprzewidywalne w skutkach dla całej ekosfery; jeśli pycha kroczy przed upadkiem, to upadek wielkich tego świata promujących GMO jest bliski.
Szkoda, że mogą pociągnąć za sobą nas wszystkich, nasze dzieci, wnuki i prawnuki.

I koty nasze też! (nie umiałam sobie darować elementu podnoszącego dramaturgię;)

2012-08-28

20. Poncho dla Kurzej Matki gotowe

podjęłam w ogóle zobowiązanie, że nie dopuszczę do większej liczby napoczętych projektów niż dwanaście.
No, może jak będą malusieńkie, to piętnaście!. Ale ani grama więcej!! Ani sztuki!
Z drugiej strony, jeśli coś jest zrobione, a nitki niewszyte albo guziczki nie zamontowane, to jest napoczęte, czy tylko niedokończone? A przecie nie mówiłam nic w zobowiązaniu o rzeczach niedokończonych.
Bo mam apetyt na ponapoczynanie tylu smakowitych szaliczków! Chust! Ponchosów! Sweterków! Narzutek!!...

Prezentacja tylko jak kłębowisko przed blokowaniem - właścicielka ma prawo sama najpierw obejrzeć finalny produkt!

Pogoda sprzyjała,więc sfotografowałam też Mniejsze Sztuki. Oto pierwsza z nich - apaszka z 20g włóczki o składzie 80% kid mohair 20% polyamid. Te dwa deka to było 120 metrów - włóczka bardzo lekka i w sumie wydajna.



Jest tego więcej, bez obaw. Wkrótce będę musiała kupić jakieś szczęki i postawić stragan koło warzywniaka. Inaczej mnie to tałatajstwo zaleje i pogrzebie! To chyba jakaś obsesja kompulsywna. Syndrom niepokoju przy niezajętych dłubaniem rekach!
Idę do kolejnego poncho. Takiego NAPOCZĘTEGO, nie NIEDOKOŃCZONEGO!!!


2012-08-26

19. Benewolentny inwentor

Inwentor! Ha! INWENTOR!!!
To by tłumaczyło te tony włóczek, materiałów i innych, jak to w blogożargonie popularnie się mawia, "przydasiów"!
One po prostu czekają, aż ja, czyli INWENTOR, zużyję je do budowy choćby teleportu. Lub innego zmieniającego świat urządzenia. Maszynki do mercenia mymlaków. Samonastawnego indywidualnego spersonalizowanego anihilatora drobnych organizmów białkowych (mole, rusy, karaluszki, szerszenie, dalsza rodzina, whatever).
Benewolentność przejawia się zapewne tym, że dopóki anihilator nie będzie zapięty na ostatni guzik i w użyciu, to szczodrze zaopatrzam spiżarnie okolicznych moli w karmę wysokiej jakości. Rosną tłuste, zdrowe i krzepkie na wełnie, moherach i czesankach! A i odzieżą nie pogardzą!

O powyższym powiedział mi test w sieci, który zrozpaczona robiłam, by tylko nie wracać do 600 oczek bordiury moherowego (500m/50g) poncho dla Kurzej Matki!!!

So... Feri... Prepare yourself...You are...


...!

2012-03-31

18. Strój koncertowy

Ustalono, że na czarno. Ustalono, że po apaszce na łeb. Ustalono, że marynarka.
Nie mam czarnej marynarki. Wyciągam z szafy coś w rodzaju czarnego płaszczożakietu. Córka przygląda się krytycznie. Mówi, że mowy nie ma. Za moment, po założeniu pożyczonych od niej obdartych, wysokich i za dużych na matkę szpilek żakiet zostaje niechętnie zaakceptowany. Apaszka udrapowana.
- Może być, ale nie możesz zapiąć tego guzika pod cyckami? - mogę i zapinam.
- No widzisz, dużo lepiej - głos ocieka satysfakcją - nawet wygląda jakbyś miała talię!
Rozzuchwalona pochwałą mojego Ślicznego_Aniołka, zapinam również następny guzik.
- Nie, nie, nie!!!! Odepnij natychmiast, bo widać, że nie masz tyłka!!!

Ot, uroki nietypowej figury!

2012-02-28

17. Golfik

Powstał.
I dał się sfotografować, o tak:


Projekt SP, wełna 100% - troszkę gryzie, ale niczego nie odgryza, więc niech będzie - guziki z odzysku z jakiejś szpetnej bluzki z łacharni.


A tu stosunek moich kotów do sypiącego za oknem śniegu...


Na zdjęciu widoczny koci fotel, doskonale wyprofilowany pod obłe kocie kształty! Do tego przy narożnym kaloryferze. Chat paradise!

2012-02-23

16. Ile można

mieć napoczętych robótek, no ile?
Odpowiedź jest tak prosta, że aż trudno uwierzyć - tyle, ile ma się wolnych par drutów!
Do takiej perfekcji nie doszłam jeszcze, teoretycznie walczę z tendencją zaczynania i produkowania większej i większej ilości ufoków, ale z drugiej strony...
Niemniej staram się zawsze kończyć choć jedną rzecz, zanim zacznę dwie następne, by przyrosty były arytmetyczne, no! geometryczne, a nie wykładnicze!
I cóż to mamy w koszyczku..?
RAZ!

Napoczęte poncho z włóczki shetland zostało bezlitośnie sprute i ma się przerodzić w spódnicę Lane Splitter (bodaj), projekt z Knitty, dostępny bezpłatnie na Raverly.

DWA


Szal z Luny (brąz plus złota nitka) Robiło mi się go jakoś niechętnie, na szczęście spadł z drutów, rozważam, czy nadziewać z powrotem, i kończyć, czy spruć.

TRZY


Frozen leaves, dostępny na blogu autorki. Irytujący brak środkowego oczka, toteż praca posuwa się w ślimaczym tempie. Posuwa oczywiście do przodu!

CZTERY



Poncho-Kobiety-Z-Kurami
Rządek prawych, rządek lewych, rządek prawych, rządek lewych. Z tym tempem skończę je, obawiam się, dopiero na urodziny rzeczonej KZK!

PIĘĆ


Kiri, Kiri, Kiri (dostepna na Raverly). Urzeczona urodą kolorystyczną włoczki z mikrofibry nie mogłam się oprzeć... 

SZEŚĆ


Moja kolorystyka, dalipan uwielbiam to połączenie! Prosty szal w ukośne paski, z racji monotonii projektu też przyrosty nie są imponujące.

SIEDEM

Czarny szalik dla Potomka. Brzegi ściegiem francuskim, by się nie zwijały, reszta nudnym jersejem. Nuda, panie, nuda. Boję się, ze prędzej spruję niż skończę!

OSIEM


Mitenki z resztek angorki. Wzór wrabiany, z palca, a la fair isle. Robótkę zaczęłam, gdy czekałam na naprawę tłumika w samochodzie. Ile czasu mechanikom zajęło cięcie, wstawianie i spawanie, tyle i ja poświęciłam tym puchatym sierotkom. Mam nadzieję, że nie zastanie mnie z nimi na drutach lato!

DZIEWIĘĆ


Absolutny unikat!! Robótka szydełkowa! Kiedyś szczerze nienawidziłam robót na drutach, więc produkowałam całe naręcza tworów szydełkowych. Tendencja odwróciła się raptownie - teraz szydełko przyprawia mnie o palpitacje serca i frustrację! Ale ten szalik spróbuję skończyć, zaczęty był z myślą o pewnej Miłej Pani, z dwójką - już, jakże ten czas pomyka! - bachorów, której te kolory jakoś wydają się niezmiernie pasować!

DZIESIĘĆ


Saroyan z włóczki skarpetkowej. Na jej pieczołowitym rozdzieleniu na połówki zakończył się niestety mój, uprzednio szacowany na niezmierzony, entuzjazm do wzoru. Ale jestem dobrej myśli, jeszcze mniej mam ochotę to spruć, więc może doczeka lepszych czasów!

JEDENAŚCIE


Golf z resztek. Stałą nitką jest jakaś mieszanka cienka akrylu z wełną i jedwabna nić szaroniebieska. Resztę dokładam z jakichś  małych kłębków  kłębuszków, które nie mają szans na przerobienie. A przynajmniej nieprędko to przerobienie nastąpiłoby, zważywszy wolumen moich aktualnych zapasów włóczkowych.
Doszłam do ramion. Przydałoby się zwolnić żyłkę i druty na rozgrzebanie następnych dziergadeł, więc może ruszę w przyspieszonym tempie do powyższego, nim zima się skończy. Ale pewności nie mam, nie wiem, czy nie prędzej będzie po prostu dokupić druty i ze dwie żyłeczki...

DWANAŚCIE

W pamięci mej, wiekiem omroczonej, majaczą mi mętne wizje jakiegoś worka na strychu, gdzie leżakują ze cztery szydełkowe napoczęte narzuty... Może sześć... Mozę osiem... Kto to może wiedzieć...