Ku pogodzie ducha i powszechnej szczęśliwości!

2011-09-17

Trudnofotografowalne

kolory.
Same ładne.
Czerwień soczystoognista.
Czerń głębokoaksamitna
Fuksja oczyżrąca.

Po pierwszych domowych próbach
i tej:
poddałam się i poszłam na dwór.
Nie powiem, rezultaty lepsze, acz uzyskane w pocie czoła i przy gderliwej współpracy potomstwa, co nawet uwieczniło się dzięki nisko już schodzącemu słońcu

I faktycznie, chyba poszło lepiej. Etola poległa-uległa pod zmasowanym atakiem światła i fotografów:
Produkt mych skrzętnych dłoni budzi pożądanie na żywo - potomkini rzuciła pozornie od niechcenia "w sumie mogłabyś mi ją dać..."
Wizja mojego skarba i 5 metrów kunsztownie przeplecionej przezeń atłasowej wstążki w jaskini pełnej brudnych misek z resztkami chińskich zup, szklanek z artefaktami, a w zasadzie małymi kosmosami z własną fauną a może i florą, które niegdyś były colą lub kawa z mlekiem, porzuconego wśród spontanicznie powstałych w chwili fantazji i potrzeby popielniczek,  laptopów rozsianych w całości i częściach wśród elementów garderoby o różnym stopniu zużycia i czystości wzbudziła moje najszczersze dreszcze przerażenia...
Matczyna miłość matczyną miłością, ale zwyczajnie mijamy się wizją minimalnego poziomu schludności. Jak to zawsze w walce pokoleń :D

2011-09-14

Urobek

Fioletowa glista zblokowała się zacnie




Poszłam za ciosem i gdy ją wieczorem zdjęłam, zmusiłam się do rozpięcia innej delikwentki, smętnie czekającej na zabiegi upiększające od dobrego miesiąca (kwartału?? hm...)
Oto przed Państwem jedyny w swoim rodzaju numer, prezentowany dotychczas jedynie w dalekiej
Ar-Gen-Tynie...!
Lejzi Dżołena!
Tu Dżołena leży całkiem płasko i leniwie:


A tu już w pełnej chwale otula manekin:

A teraz idę odpoczywać po trudach trawienia obiadu i wysłuchania fragmentu przemowy Jacka Wincenta!

2011-09-13

Calamity Jane

Czosnek nie był chiński. Poznałam to po tym, że jedna żaba, ta mniejsza, zniknęła w zasadzie już w piątek. Ale polski też nie był - tu podstawą dedukcji stał się fakt, że druga żaba, większa, zdecydowała się wygoić dopiero w niedzielę. Przeprowadziłam śledztwo, zaniepokojona wynikiem doświadczenia - siateczka z metką, którą odnalazłam w lodówce, a z której czosnek pewnie został wydobyty, rozwiała moje niepokoje.
Wszystko stało się jasne, nierównomierne rozkłady z zakresie skuteczności czosnku, różne czasy walki z wirusem itp. Otóż próbowałam się leczyć leniwym czosnkiem  h i s z p a ń skim!!!
Czyż od produktu z kraju, który może stać się wkrótce dodatkowym gwózdkiem do trumny matki naszej, Unii umiłowanej, można było oczekiwać dyscypliny i rezultatów??? Plułam sobie w brodę, że nie polatałam choć za niemieckim czosnkiem!
Ale dość polityki, wróćmy do konkretów.
Mam aktualnie małego strupka na górnej części paszczy i większego na dolnej. Dodatkowo, w lewe oczko (konkretnie górną powiekę) ujeb... użądliła mnie w nocy jakaś wściekła komarzyca.
Gdy zawitałam do jamy Pana Dobrego o poranku, ponuro łypiąc jednym otwierającym się okiem, ten radośnie skomentował, że wyglądam jak Adamek po walce z Kliczką! Rechotał przy tym, co nie powinno dziwić, jako że wielu widziało, iż jest grubianinem!
Wynosząc się do kuchni, ponuro mu zagroziłam, że jeśli jeszcze się wywalę robiąc obiad, to idę na obdukcję i powiem, że jestem ofiarą przemocy domowej.
I się żarciki sportowe skończą!

Oko powoli klęśnie, więcej obrażeń nie odniosłam, gdyż rozważnie niewiele się ruszałam z fotela, kończąc to:





Mamy tu do czynienie z 700/2 m merynosa (robiony podwójną nitką, przy pojedynczej bym zapewne oszalała) kunsztownie splatanego w szalik, na który jego amatorka czeka około roku. Jam ci jest! Punktualna, słowna i pracowita!
Fioletowa gąsienica już się blokuje, sama jestem ciekawa, czy zachowa fason - na ręczniku leży teraz szal 150/50 cm, sama nie mogłąm dać wiary, że taki ładny i duży, po tym jak sfotografowałam bezkształtną kupę na stole:

Jak (ba! jeśli!) się jutro odadamkuję, to pokażę rezultat.

2011-09-09

Test czosnku

Od wczoraj prowadzę testy pochodzenia czosnku.
Test jest bardzo prosty, acz na wyniki trzeba czekać. Otóż. Przeczytałam, że czosnek najlepszym domowym środkiem na żabkę. Czyli opryszczkę na pysku. A mam świeżutkie dwa egzemplarze, które zaczęły wczoraj kiełkować. I tu dochodzimy do clue testu - pomaga pono jedynie czosnek  p o l s k i! Nasz! Katolicko-włościański! Przedmiotem testu jest więc moja żaba, a podmiotem - chęć jednoznacznego stwierdzenia, czy czosnek wywleczony przeze mnie z lodówki nie jest aby, o zgrozo, chińskiego pochodzenia!
Po przebudzeniu dokonałam analizy organoleptycznej żaby i chyba jest mniejsza. Ale jeszcze pewności nie mam. Wynik jest więc jak na razie niejednoznaczny.

Z rzeczy nie tak zajmujących, nadprułam onegdaj wydzierganą chustkę z wiskozy z bawełną i dorobiłam jej borderek. Korpus jest biały - bordiura - różowawa. Wszystko pomysłu własnej leniwej fantazji.

2011-05-05

Słoneczny poranek

Zastał taki widok w głównej kwaterze Pana Dobrego:
Tak zwana Mini Blokada Stalingradu. W roli bohaterskich obrońców twierdzy - Lusia, zwana również Chudą, a w szczytowym okresie swej chudości Gollumem. Lusia jest kotem, który jest jak mój piesek - tylko do mnie podejdzie, da się pogłaskać, gdzie jestem, tam ona się pojawia i uwija w kłębek, śpi też w nogach łóżka na mojej kołdrze.
Tu Lusia w całej swej obfitości:

Chuda mordka pilnująca Paninych blokujących się szalików! Tego
I tego

Pierwszy to kolejna allegretka, drugi natomiast jet szalem urodzinowym. Bordiura jest swobodną wariacją na temat Oslo Walk Shawl, które udostępniono na blogu Knitting-Club, tutaj. Byłam ograniczona ilościa materiału, miałam jeden kłębuszek włoskiego moheru, skład 75 kid moher 25 jedwab, ca. 300m/25g.
I tyleż waży szal, przy rozmiarze ok 180x35 cm. Imponująca wydajność. Robiło się z niego bosko, nawet jeśli spadał z drutów (a zdarzało się, oj zdarzało) to oczka były bardzo łatwe do połapania. Sama przyjemność, zwłaszcza, że zrobiony został dla ważnej dla mnie osoby w kręgu moich znajomych i przyjaciół.
Marzenko! W dniu urodzin sto lat w zdrowiu Tobie, rodzinie Twej i kurom Twym!!

Szaliczek przeszedł oczywiście również test obrączkowy. Wprawdzie, niezbyt roztropnie, do testów ściągnęłam z palca zębatą obrączkę, ale szal dał jej radę i nie uległ zakusom, by się dać pozaciągać!

Czerwień tej włóczki bardzo się źle fotografowała - na moim monitorze ewidentnie ma zimniejszy odcień niż w rzeczywistości.
Jutro przekażę upominek jubilatce, może da się namówić na mini sesję i zobaczę, jak oslo-like-shawl prezentuje się na żywym modelu :)
A teraz idę obczajać, co następne skończyć z miliona napoczętych robótek, ewentualnie, co milionpierwszego narzucić na druty!

2011-04-26

Drób oceaniczny

- Posłuchaj... - znad gazety zagajam do Pana Dobrego - skoro Ocean Atlantycki to Atlantyk...
- Ughm - nieartykułowane burknięcie zachęca mnie do kontynuacji wątku,
- A Pacyficzny do Pacyfik - kontynuuję ochoczo - to przecież Ocean Indyjski powinien się nazywać Indyk!
- A nie jest tak?? - z teatralnym zdziwieniem odzywa się z ulubionej kanapy Pan Dobry.

No to mam jasność!

A na drutach 25g cudownego czerwonego kidmoheru z jedwabiem. do 5go muszę skończyć. Wtedy zaprezentuję. Ale robi się z niego (300m/25g) nieziemsko!

2011-04-22

Dziesięć grzechów głównych

tak, też się zdziwiłam. Ale właśnie to padło z ust drogiego redaktora Kuźniara w tvn24 podczas bodajże "Rozmowy bardzo politycznej".
Ech, łza się w oku kręci...

Wszystkim Odwiedzaczom i Odwiedzaczkom, tak sromotnie przeze mnie zaniedbywanym (dzieją się różności, ale aparat zawiódł tymczasowo, zdjęcia będą dopiero po Świetach) życzę Bożej łaski w każdym dniu, nieustannej radości i zadowolenia z tego, kim jesteście i co robicie.

Jestem nieustannie wdzięczna za każdy dzień, który przeżywam, za każdą drobną piękną rzecz, która pojawia się na mojej drodze. Jestem wdzięczna za zdrowie, za przyjaciół, za pokój, w którym dane nam jest żyć. Wdzięczna za przeciwności, które może czynią mnie mniej gadatliwą, ale za to silniejszą i mądrzejszą. Za potknięcia, które poskramiają moją pychę, uczą mnie pokory i cieszenia się z drobiazgów.  Za moje koty, nawet gdy mi obsikują pelargonie i wygrzebują świeżo zasadzone ziółka! Za ludzi, których spotykam na swojej drodze, moją niełatwą rodzinę, za muzykę, która zbliża ludzi do siebie i do Absolutu, za całe złożone piękno świata.

Błądząc wielkanocnie myślami, po wysłuchaniu Męki Pańskiej pięknie zaśpiewanej przez Andrzeja, Łukasza i Darka, życzę Wam wszystkim, Kochani, dobrego życia :)

2011-03-08

Allegretki na balowo

Czyli sierotki moje włóczkowe po blokowaniu. Zdjecia robione bez flesza pod światło, ale o dziwo, kolory wyszły w ca. 80% identyczne z rzeczywistymi.

Panie i Panowie! Pozwólcie mi przedstawić
Panna Dynia Marchewkowa:

Karmazynowa Angorka:


Szaliczek Kłębuńkowy:


To byli wczorajsi mieszkańcy prześcieradła, teraz kolej na te, które wypoczywały na ręczniku, pośrednio gimnastykując Pana Dobrego!

Żółta....


...niebieska...

... i brązowa!


Wszystkie prezentowały się na manekinie afroamerykańskim w rozmiarze 36. Taki u mnie czasowo przebywa. Trofiejny niejako.


Na prześcieradle wypoczywają aktualnie kolejne wywłoki, jutro ich kolej na manekinie się potarzać.
Jeden z tworów należy do Pani Idyjotki. Kto zgadnie (oprócz in-spe-właścicielki, jej rodziny, pociotków, pracowników i podopiecznych) dostanie ode mnie mały dziany upominek. Oczywiście z rodu Allegretek!
Pierwsze słowo się liczy! Jak będzie więcej celnych trafień, to zrobię losowanie. Do fantu mogę dołożyć w pakiecie kota. Malutkiego. Na życzenie ;)

2011-03-07

Komunistyczne święto nam nadciaga!

Liczę na goździka i rajstopy! Ale ponieważ Pan Dobry święta nie poważa ani nie celebruje, to chyba sobie sama jaki ekskluzywny prezent sprawię! Na przykład wysprzątam piwnicę! Albo okienka ze dwa umyję, ha!
Jeśli jednak żądza uczczenia Dnia Kobiet nie będzie aż tak przemożna, to spędzę sporą część dnia w otoczeniu tych oto, sercu miłych, atrybutów:

Czego i Wam życzę!

Blokowisko

Słońce leniwie oparło się o wschodnią ścianę ponurego domostwa. Liznęło kąty pełnym pyłków jęzorem. I wylizało z kąta cały olbrzymi wór, a konkretnie papierową torbę Ikea (tę o pojemności milion litrów oraz pełnej domniemanej ekologiczności!). Z wora wesoło wychynęły robótki. Pokończone ale niepozszywane. Pokończone, ale nitkoniepochowane. Pokończone, ale niezblokowane. Dziś więc podjęłam wyzwanie i poblokowałam parę najświeższych sztuk, od jutra, jeśli słonko dopisze, rozpocznę fotografowanie zmartwychwstałych wełnianych zewłoczków. 

Widać wyraźnie na załączonych zdjęciach, że nie cierpię robić odzieży. Chusty, szale, mitenki, skarpetki, kominy - proszę bardzo, każda ilość. Może to odium po projekcie modowym, w którym miałam okazję współuczestniczyć jako wyrobnik od części dzianej. Po przerobieniu kilogramów grafitowej włóczki i formowaniu na wymiar najdziwniejszych quasiubraniowych konstelacji myśl o narzuceniu oczek i zrobieniu jakiegokolwiek sweterka napełnia mnie prawdziwym przerażeniem!
Ale dość tego marudzenia, oto prezentacja:

Wariacja na temat Annis pierwsza dopchała się pod nóż, a raczej pod szpilki
Za chwilkę obciekła i do wywczasu na prześcieradełku dołączyła wariacja na temat czerwonej angorki


Prześcieradło jest miarowe, 210x140cm, co daje pewne pojęcie o rozmiarach szaliczków. Ponieważ został kąsek miejsca, to dobił szaliczek kłębuńkowy (kłębuniek prezentował się w poprzednim poście, z 5 dag dość grubej wełęnki cudów nawojować się nie dało...)




Poszło pięknie, ale skorzystałam z chwilowej nieuwagi Pana Dobrego i skoro już mu zajęłam dostęp do sprzętu grającego, to czemu nie zablokować i dojścia do kanapy?? Robię to tylko dla jego zdrowia - będzie podnosił wysoko nogi by na kanapkę trafić, co podniesie jego tężyznę fizyczna i usprawni połączenia stawowe, zesztywniałe od ciężkiej pracy przy kompie!
Tak się rozczuliłam tą myślą i swą dobrocią, że natychmiast złapałam ręcznik kąpielowy i dołączyły trzy chusteczki. Też kłębuńkowe.


Przyszło mi na myśl, że powinnam nadać tym wszystkim zewłoczkom zbiorczą nazwę "allegretki kłębuńkowe".
A sesję zdjęciowa powyższą (jakość słaba ze względu na niedomogi oświetleniowe) "Allegretki na blokowisku"!

2011-02-28

Kłębunie

Na moim przepastnym strychu/w szafie/w piwnicy/na antresoli/na półkach kłębią się kłębki, kłębuszki i kłębunie.
Są wynikiem realizacji mojego nałogu w jego wczesnym stadium poprzez zakupy na allegro. Pare ładnych lat temu, gdy swiat był młody i niewinny, a włóczka na allegro dziadowska i tania. A ja młoda, głupia i wyposzczona surowca. Dość przymiotników, przejdźmy do konkretów.
Kłębki to masa różności, które zapewne zostaną zutylizowane na dywaniki, pantofle, dobroczynność lub rozdawnictwo. Kłębuszki, to małe śliczne resztki, które chwytają za serce, ale niestety, jedyne, co z nich można wyprodukować ( ze względu na ich szczupłe parunastogramowe rozmiary), to wypasione pledy dla chomików. Z co większych - narzuty dla świnek morskich. Na pewno nie więcej, i aż się serce kraje, że będąc w posiadaniu pięciu kotów nie mogę tych kreatywnych planów zrealizować! Chyba, że znalazłabym tanie źródło pozyskiwania tych małych gryzoni i robiłabym im całuny z kłębuszków. A i to nie byłoby proste, bo przy sprawności i przerobie mojego stada sierściuchów musiałabym w te całuniki pakować kocie kupki. Kto widział, jak trzy koty pochłaniają w kwadrans niewielką kuropatwę, wie co mam na myśli.
Pozostają kłębunie.
Kłębunie, to coś, czego jest nie mniej niż 5 dkg i co jest ŚLICZNE. I to jest najstraszniejsze. Człowiek patrzy na taki kłębuniek i i czeka, aż ten do niego przemówi i powie, w postaci jakiej części garderoby pragnąłby spędzić resztę swego doczesnego żywota. Potrafię tak, patrząc na kłębunie, spędzić w czymś na kształt stuporu długie minuty, intensywnie myśląc. I jawią mi się wizje różnorakie.

Poniżej chciałam sie podzielić (wizualnie, tylko wizualnie!!!) tymi kłębuniami, które ostatnio zawołały do mnie najgłośniej podczas próby uprzątnięcia przystrychowej części zasobów.

Kłębuń tweedowy, wełna z odrobiną wiskozy i akrylu, jak widać już wybrał swój los:

Kłębuń Debby Bliss (zapamiętałam tylko nazwę i przybliżony skład, jako że ten kłębuń przez jakieś pół roku był prostym szaliczkiem - zaiste zasługiwał na lepszy los! I stanie się szaliczkiem z ażurem), już spoczywa na drutach w postaci napoczętej robótki. Zdjęcie nie oddaje jego uroku, ale przemawiał potężnie swoimi złocistymi i turkusowo-błękitnymi przebłyskami lśniącej wiskozy wśród puchatej wełnianej nitki w kolorze zgaszonego błękitu paryskiego:

Dalsze kłębunie, część już naruszona koncepcyjnie, a część (fioletowy i brązowy) jeszcze czeka na moją intensywną pracę intelektualną, a w rezultacie na przyszła swą formę:





A reszta kłębuniów spoczywa, wywleczona, pod kaloryferem; pogrążona w śnie zimowym pochrapuje w oczekiwaniu moich wiośnianych koncepcyj! Czego nie udokumentuję ze wstydu, bo jest tego jeszcze cała niebieska torba z Ikei.
Pewna Młoda Dama prychnęła mi z pogardą - musiałabyś żyć z dwieście lat, żeby te wszystkie włóczki przerobić! No cóż, widać tak właśnie będę musiała zrobić...

2011-02-14

Wrzeciona

Witam!

Robótkuję dużo, po latach szydełkowania i haftowania teraz popadłam w maniacką fazę dziergania na drutach; w zeszłym roku chwyciłam też w dłoń własnoręcznie zrobione quasi-wrzeciono (fragment drewnianej zabawki wygrzebanej z kosza w szmateksie z dokręconym oczkiem stalowym, ha!) nabyłam hiszpańskiego merynosa, przeznaczonego do filcowania, za całe 20 złotych i zaczęłam zgłębiać tajniki włókiennictwa od podstaw! Nić wyszła tragiczna, próbka, którą z niej zrobiłam jest śliczna na swój mroczny sposób, ale konsystencji pancerzyka. Zaczęłam poszukiwać doskonalszego sprzętu. Po pogawędce na ten temat z przyjacielem rezydującym w Wielkiej Brytanii dostałam nieoczekiwany prezent (serdeczne podziękowania, Panie Karolu!) - było to wrzeciono, bez oznaczeń, niezwykle lekkie jak na jego rozmiar (37-38 gram). I okazało się, że to nie ja nie umiałam prząść, tylko sprzęt miałam nietegeśny!
Tu odnośna fotka, po kolei mamy wrzeciono w puszczy, wrzeciono wśród dzikich zwierząt, wrzeciono na diecie i to, co wyszło z wrzeciona jako pierwszy produkt:


Następnym nabytkiem było wrzeciono Kromski, kupione na Allegro. Spodziewałam się czegoś na kształt przędzalniczego kamienia filozoficznego, więc nie dziwi moje rozczarowanie. Powtarzam, nie dlatego, że wrzeciono jest niedobre. Tylko dlatego, że to pierwsze, zupełnie niepozorne i bez oznaczeń mnie tak rozpieściło. Ale przez porównanie ich budowy dostrzegłam, co czyni dobre wrzeciono, jak skonstruować szybkie, a jak prząść na wolnym.
W sklepie GS nabyłam mątewkę (z jedną już próbowałam, ale też przędła się wełenka na kolczugi, a nie na normalne produkty dziewiarskie), i zrobiłam sobie wrzeciono marzeń. Jest lekkie, szybkie i bardzo dobrze się nim przędzie cienką nić.
I tu, specjalnie dla Szoszonki krótki komiks twórczy. W kolażu po kolei:
a/ mątewka (GS Trzebinia, ach! jakiż wspaniały sklep!, cena sprzętu ok. 1,8)
b/ mątewka z wkręconym oczkiem biżuteryjnym (kupione na allegro, bodaj 1 pln za 10 szt.)
 tu dzieło wydawało się idealne, ale tak nie było, oj nie! Mątewka jest za lekka u góry. Odkurzyłam więc mą wiedzę o momencie pędu, porównałam empirycznie z budową i typem rotacji moich poprzednich skarbów i...
dociążyłam zewnętrzną część mątwo-prząślika koralikami z minerałów, pozostałości po zepsutej bransoletce). Symetrycznie. Chciałam wrzeciono lekkie, dałam wiec tylko dwa koraliki)
c/ dzieło idealne, ozdobione i kręcące się jak wściekłe, z przy tym łatwe do skontrolowania.




Ostatnia fotka w kolażu to porównanie rozmiarów trzech wyżej opisanych wrzecion.
pozdrawiam wszystkie prządki


feri

Zaproszenie od Prząśniczki

Z prawdziwą przyjemnością donoszę, że pozwolono mi współtworzyć blog "Prząśniczka". Czuję się zaszczycona!
I tym samym daje mi to ostrogę, by skrzętnie i schludnie zacząć na mym blogu ponownie prezentować swoje małe rękodzieła. Małżonek nabył mi do wyłącznego użytku aparat fotograficzny, więc tylko trochę światła brak - jak tylko się pojawi, to będę fotografować... i fotografować... i fotografować!
Stada rozpoczętych robótek czekają na zakończenie! Stada zakończonych na sfotografowanie! Stada włóczek na rozpoczęcie nowych robótek!
To właśnie nazywam zaklętym kręgiem rękodzielniczym! Gdybyż do nich jeszcze dołączyły stada zysków ze sprzedanych zakończonych robótek, za co nabyć by można ponownie włóczki na rozpoczęcie kolejnych - uznałabym, że jestem autorem perpetuum mobile idealnego!
A teraz pędzę sfotografować wrzeciona!